Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Chore zdrowie psychiczne

10.10.2016
Autor: Mateusz Różański, rys. facebook.com/nocny.szkicownik
Rysunek kobiety, której w brzuchu kłębią się robaki

- Nagle jakaś starsza pani rzuciła się na mnie, żeby mnie dusić. Cały czas słyszałam krzyki pielęgniarek, które groziły pacjentom związaniem lub „pójściem w pasy” – wspomina Anna. Czy choroby psychiczne przerastają polski system opieki zdrowotnej?

- Bryndza straszna – tak najkrócej jakość leczenia psychiatrycznego opisuje Ola (imię zmienione). – Po pierwsze, jest problem z dostaniem się do lekarza. Terminy są wzięte dosłownie z kosmosu.

Jeżeli nie masz pilnych problemów ze zdrowiem psychicznym, to możesz czekać te trzy miesiące. Ale jeżeli czujesz, że jest z tobą bardzo źle, to masz kłopot. Te trzy miesiące przerwy, w kontekście trwającego latami oczekiwania na innych specjalistów, wydają się krótkim czasem. Jednak dla pacjenta psychiatrycznego oznacza to m.in. brak kontroli nad przyjmowanymi lekami.

- Dopiero po kilku tygodniach można zacząć stwierdzać, czy leczenie przynosi efekty i czy nie trzeba na przykład zmienić leków – podkreśla Ola. – Skutki brania źle dobranych leków mogą być wręcz tragiczne. Niektóre z nich mogą zaostrzać objawy, wywoływać stany lekowe i myśli samobójcze.

Dwa tygodnie w letargu

Wbrew temu, co uważa znaczna część społeczeństwa, osoby z niepełnosprawnością psychiczną mogą normalnie funkcjonować w społeczeństwie, pracować, mieć rodziny i w pełni korzystać z życia. Na drodze do tego stają im jednak liczne bariery. Jedną z nich, niestety bardzo często, napotykają tam, gdzie powinny otrzymać pomoc. Ola przyznaje, że od podejścia lekarzy zależy bardzo dużo.

- Miałam bardzo dobry kontakt z psychiatrą dziecięcą, widać było, że jej zależy – opowiada. – Kiedy jednak skończyłam 18 lat, musiałam pójść do lekarza prywatnego. Raz, że prawie nie dało się dostać do przychodni, dwa, że mój lekarz był niezwykle nieuprzejmy i obcesowy.

W końcu Ola zdecydowała się na płatne wizyty. W tej decyzji pomogły jej też doświadczenia z pewną lekarką.

- Kiedy miałam nawrót stanów lękowych, bardzo ostry, który niezwykle utrudniał mi życie, poszłam do psychiatry – wspomina. – Lekarka podczas rozmowy cały czas mi przerywała, a na końcu stwierdziła, że nie wypisze mi leków. Zamiast tego dała mi „coś na uspokojenie”.

Po jednej tabletce tego specyfiku Ola spała niemalże cały dzień. Lek okazał się silnie uzależniający i na skutek jego zażywania mniej więcej przez dwa tygodnie Ola prawie nie była w stanie funkcjonować.

- Kiedy zaczęłam wybudzać się po tych dwóch tygodniach z letargu, objawy choroby mi się zaostrzyły – mówi. – Dlatego zdecydowałam się pójść do lekarza prywatnie.

Pacjent to tylko numer

Anna (także imię zmienione) swój kontakt z polską psychiatrią nazywa koszmarem. Gdy mówi o kolejnych pobytach w ośrodkach, drży jej głos. Ci, którzy znają ją prywatnie, widzą w niej inteligentną, nad wiek dojrzałą i rozsądną kobietę. Służba zdrowia widziała w niej zaś tylko numerek, który trzeba przenieść z jednej rubryczki do drugiej. Nawet jeśli w trakcie tego przenoszenia posiadacz tego numerka cierpiałby lub nawet zginął.

- Moje początki z chorobą i to, jak zostałam potraktowana przez lekarzy, zaważyły na tym, jak teraz jest źle – wspomina w rozmowie telefonicznej. Przez słuchawkę słychać, jak drży jej głos. – Oficjalnie leczę się od sześciu lat. Wtedy trafiłam do pani doktor (nazwisko do wiad. red.).

Najpierw postawiono jej pierwszą diagnozę epizodu depresyjnego. Potem tych diagnoz było więcej i więcej.

- Przy kolejnej wizycie przyznałam się do tego, że się „kroję” i zmieniono mi rozpoznanie na chorobę afektywną dwubiegunową – wspomina Ania. – Przy każdej wizycie była zmiana diagnozy, wymiana leków i ich dawek. Potem dowiedziałam się, że części leków, które mi zapisywano, w ogóle nie wolno stosować razem. Po kolejnej wizycie zdiagnozowano u mnie schizofrenię i zapisano klozapol, który jest lekiem „ostatniej szansy” dla schizofreników. Jak się potem okazało, nigdy nie powinnam go dostać.

Mieszanka wybuchowa

Dostała jednak i na efekty nie trzeba było długo czekać. Pod wpływem klozapolu Anna doświadczyła zaburzeń osobowości.

- Zdawało mi się, że za mną ktoś chodzi, miałam majaki słuchowe – opowiada. – Jednocześnie miałam świadomość, że to wszystko tylko mi się wydawało. Parę dni po tej diagnozie trafiłam do szpitala (do wiad. red.). Tam stwierdzono, że trzeba natychmiast odstawić klozapol i zmniejszyć dawki leków. Do tej pory, gdy słyszę „psychotropy”, „leki”, to panikuję. Wszelkie antydepresanty czy stabilizatory nastroju potrzebują czasu, by zacząć działać. Tymczasem pani doktor co chwila zmieniała mi leki i dawki. Kiedy byłam pod jej „opieką”, zdarzało mi się spać po 20 godzin na dobę, chodziłam półprzytomna. Regularnie też zaczęłam się „siekać” – mówi z drżeniem w głosie.

Po tych przejściach ma dla wszystkich jedną radę:

- Nie ufajcie ślepo lekarzom – podpowiada osobom, które znalazły się w takiej sytuacji, jak ona. – Ostatecznie doprowadziło mnie to do tego, że byłam truta lekami, a lekarka dała mi do ręki środek, żebym się zabiła. Bo gdyby nie to, że matka szybko mnie znalazła i wezwała pogotowie, to prawdopodobnie nie byłoby mnie wśród żywych. Wszystko przez to, że przepisano mi leki, których nigdy nie powinnam dostać.

Zawsze potrzebne jest wzajemne zaufanie – lekarza i pacjenta. Nie ma dwóch jednakowych przypadków niepełnosprawności psychicznej, terapia jest indywidualna. Bez wątpienia leki ratują życie wielu osobom, jednak – na co wskazuje powyższa historia – muszą być stosowane właściwie, a nie być jedynie sposobem na „odbębnienie wizyty”. Psychiatria zajmuje się najwrażliwszym aspektem ludzkiego zdrowia i właśnie tej wrażliwości powinno się wymagać od lekarzy.

„Bo w pasy pójdziesz”

Jednak nieodpowiednie stosowanie leków i rażący brak wiedzy i empatii to nie są jedyne grzechy polskiej psychiatrii. Swoje na sumieniu mają też pracownicy placówek.

Choć lekarze w szpitalu, do którego trafiła Anna, okazali się „normalniejsi”, to warunki tam panujące były dalekie od tych, jakie powinny panować w miejscu, gdzie pomaga się ludziom chorym.

- Jak ktoś tam trafia interwencyjnie, to ląduje na oddziale ogólnym – opowiada Anna. – Wtedy akurat było mnóstwo pacjentów z psychozą. Łóżko miałam na korytarzu, na końcu którego była palarnia, przez co powietrze było gęste od dymu i ledwo dało się oddychać. W pewnym momencie jakaś starsza pani rzuciła się na mnie, żeby mnie dusić. Cały czas słyszałam krzyki pielęgniarek, które groziły pacjentom związaniem lub „pójściem w pasy”.

Po trzech przerażających dniach Anna wypisała się na własne żądanie.

- W wypisie, jak się później okazało, miałam informacje o skierowaniu na terapię do ośrodka pod miastem (do wiad. red.), choć nikt mi o tym nie powiedział – wspomina.

Powtórka z „rozrywki”

Potem tych wizyt w kolejnych placówkach było więcej. Niestety, nie przekładało się to wprost na poprawę zdrowia Anny.

- Po skończeniu półrocznej terapii w ośrodku zachłysnęłam się tym, jak jest świetnie i zaczęłam próbować budować swoje życie na nowo – wspomina. – Byłam tak zachwycono swoim „wyleczeniem”, że nie podjęłam ponownie terapii, co przypłaciłam kolejnymi próbami samobójczymi i powrotem do szpitala. Tam historia się powtórzyła: oddział ogólny, strach, psychozy, wypis. Tym razem jednak się opamiętałam – zaczęłam chodzić na prywatną terapię i okazało się, że tak naprawdę nie potrzebuję leków.

Dziś samo wspomnienie pobytu w jednej z placówek „opieki” psychiatrycznej wywołuje u niej lęk.

- W tego typu miejscach nie ma warunków do jakiegokolwiek leczenia i nie są to warunki dla ludzi – uważa. – Teraz, w gorszych momentach, gdy przychodzą mi do głowy myśli samobójcze czy o samookaleczeniu, to jedynym hamulcem jest strach przed ponownym trafieniem do ośrodka.

Plan pozytywny

Jak mówi Anna, kosztem choroby były trzy lata przerwy w nauce i konieczność przemodelowania swojego życia. Pomogła jej przeprowadzka i zmiana otoczenia.

- W tej chwili oficjalnie nie jestem chora – mówi. – Mam stwierdzone zaburzenia osobowości typu borderline. Od trzech lat chodzę do jednej psychoterapeutki. Ostatnio zaczęłam też z powrotem brać leki, bo w końcu trafiłam do dobrego lekarza.

Gdy pyta się ją o plan pozytywny na życie, odpowiada, że przede wszystkim chciałaby przestać na każdym kroku walczyć ze sobą i sama sobie szkodzić.

- Jeśli mi się uda, to mam zamiar skończyć studia – podkreśla. – Do szczęścia potrzebuję lasu i zwierząt, którymi mogłabym się opiekować. Marzy mi się znalezienie pracy gdzieś na prowincji w laboratorium i wyprowadzka na stałe na wieś.

RPO: potrzebna gruntowna reforma

Historie Oli, Anny i wielu innych pacjentek oraz pacjentów budzą bardzo silne emocje. Ewidentne są tu błędy zarówno poszczególnych ludzi, jak i całego systemu. Lekarze i decydenci, którym zadaje się pytania o stan polskiej psychiatrii, rozkładają bezradnie ręce i tłumaczą się brakiem: lekarzy (w całej Polsce jest np. ledwie 200 psychiatrów dziecięcych), łóżek w szpitalach, infrastruktury, a przede wszystkim – pieniędzy.

- Ten system nie działa tak, jak powinien – tak w skrócie stan polskiej psychiatrii diagnozuje dr Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich (RPO), który za cel postawił sobie doprowadzenie do gruntownej reformy systemu opieki nad osobami z niepełnosprawnością psychiczną. – Jeśli uda się podjąć temat najpierw przygotowania kompleksowego raportu, później grup problemowych, a potem stopniowo przekonywać polityków do przyjęcia ustawy, to być może w 2020 roku udałoby się przyjąć zupełnie inny model ochrony zdrowia psychicznego i w ogóle kwestii związanych z psychiatrią.

Opinię Adama Bodnara podzielają nawet sami lekarze, jak choćby były minister zdrowia, dr n. med. Marek Balicki, który od lat postuluje odejście od wielkich instytucji w rodzaju „szpitali-molochów” na rzecz lokalnych, mniejszych ośrodków, nastawionych bardziej na indywidualne potrzeby pacjenta.

- Chcemy odejścia od obecnego modelu psychiatrii, którego moi pacjenci i ich rodziny nie chcą. Jest to model oparty na dużych szpitalach psychiatrycznych z zamkniętymi z dwóch stron drzwiami, gdzie z lekarzem psychiatrą można porozmawiać raz na tydzień, a leczenie jest głównie farmakologiczne – mówił dr Balicki podczas konferencji na temat deinstytucjonalizacji opieki nad osobami z niepełnosprawnością.

Jest plan

Drogą odejścia od tego przestarzałego modelu jest przyjęty niedawno przez Ministerstwo Zdrowia Narodowy Program Zdrowia Psychicznego (NPZP).

- Założenie jest takie, by w powolny, systematyczny sposób, kierując się dostępem do zasobów medycznych i infrastrukturalnych, zmieniać obraz polskiej psychiatrii – wyjaśnia dr hab. n. med. Piotr Gałecki, krajowy konsultant ds. psychiatrii. – Celem jest przejście z modelu opartego na wielkich szpitalach z wieloma łóżkami do modelu środowiskowego. Chodzi o to, by pacjent otrzymywał pomoc jak najbliżej miejsca swojego zamieszkania.

Dr Gałecki podkreśla, że ten proces potrwa wiele lat. Nie kryje, że zdaje sobie sprawę z trudnej sytuacji polskiej psychiatrii, choć jego zdaniem lekarze są ostatnimi, których należałoby za nią winić.

- Psychiatria jest w tej chwili azylowa (oparta na odosobnieniu pacjentów w zamkniętych ośrodkach – przyp. red.) i jest to przyczyną wielu problemów dla pacjentów – tłumaczy dr Gałecki. – Jeśli ktoś przyjeżdża na psychoterapię do szpitala oddalonego 200 kilometrów od swojego domu i trafia na łóżko obok pacjenta z zespołem majaczeniowym poalkoholowym, to jest to sytuacja niewłaściwa. Trudno jednak winić personel szpitala czy szerzej – służbę zdrowia. Po to pracujemy nad Narodowym Programem Zdrowia Psychicznego, by tę sytuacje zmienić. Nie da się jednak z dnia na dzień odejść od dużych instytucji, bo nie mamy innej infrastruktury.

Media: „szaleniec”, „psychol”

Lekarz wskazuje też, że na jakość życia osób z niepełnosprawnością psychiczną ogromny wpływ mają media, a dokładniej rozpowszechniane przez nie stereotypy. Są niezwykle krzywdzące i stanowią dla wielu chorych barierę na drodze do funkcjonowania w społeczeństwie. Trudno nie przyznać mu racji. Najlepszym potwierdzeniem jego słów jest opublikowany niedawno raport Biura Rzecznika Praw Obywatelskich nt. wizerunku w polskiej prasie osób z zaburzeniami psychicznymi.

„Osoby z problemami psychicznymi przedstawiane są w zdaniach ogólnych na równi z mordercami i przestępcami, co może powodować przeniesienie jednoznacznie negatywnego wartościowania tych grup także na osoby z zaburzeniami psychicznymi” – czytamy w raporcie Biura RPO.

Jako znamienny przykład jego autorzy podają historię Andreasa Lubitza, pilota, który prawdopodobnie świadomie doprowadził do katastrofy lotniczej i śmierci 149 osób. W doniesieniach medialnych na jego temat używane były sformułowania typu „szaleniec” czy „psychol”.

Poza tym w raporcie pokazany jest też fakt używania określeń chorób psychicznych w celu obrażenia kogoś lub zdyskredytowania czyichś poglądów. Autorzy raportu cytują pewnego publicystę:

„«Ludzie zdolni tylko do naprzemiennego odczuwania pogardy i strachu» – tak śp. Jerzy Dobrowolski pisał o «elitach» PRL, ale jego słowa doskonale pasują także do dzisiejszych postkolonialnych «autorytetów” i «liderów opinii». Ich zachowanie przypomina to, co psychiatria nazywa «chorobą afektywną dwubiegunową».”

Bolesne żarty

Takich przykładów w raporcie jest mnóstwo. Nazywanie kogoś „wariatem”, „paranoikiem” lub „szaleńcem” może wydać się ciekawym chwytem publicystycznym, jednak osoby z niepełnosprawnością psychiczną odbierają to zupełnie inaczej.

- Cały czas najbardziej dojmujące jest to, jak na to ludzie reagują – mówi Anna. – Niby jest to prywatna sprawa, ale gdy słyszę od ludzi jakieś żarty na ten temat, to jest to bardzo bolesne.

- Cały wic polega na tym, że tego na pierwszy rzut oka nie widać, że ludzie nie rozumieją, na czym polega depresja – dodaje Ola. – Kiedyś moja koleżanka zapytała mnie, czy skoro ja i inny z naszych znajomych mamy depresję, to czy się nie pozabijamy.

Jej zdaniem, wiele osób dalej kojarzy depresję nie z chorobą, ale z lenistwem, na które najlepszym remedium jest zmiana stylu życia i diety.

- Najgorszy jest brak zrozumienia u rodziny – podkreśla Ola. – Bo to właśnie najbliższym najciężej przychodzi uświadomienie sobie problemów, z jakimi zmaga się osoba chora. Często zdarza się słyszeć uwagi, które są bardzo bolesne.

I Ty możesz zachorować

Statystyki mówią jasno – według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), zaburzenia psychiczne staną się jednym z głównych wyzwań światowej medycyny. Już w tej chwili na schizofrenię w Polsce choruje ponad 400 tys. ludzi, a na depresję – ok. 1,5 miliona.

Choroby psychiczne są jednocześnie niezwykle „demokratyczne” – zapaść może na nie każdy i w każdym wieku. Dlatego wszyscy powinni dołożyć starań, by zapewnić chorym jak najlepsze warunki leczenia i sprawić, by czuli się oni jak najlepiej w społeczeństwie.

Choćby dlatego, że w każdej chwili dołączyć może do nich każdy z nas.

Komentarz

  • Dyspozycji
    Marek
    30.03.2017, 12:35
    Ja jestem niepełnosprawnych z powodu horby złożyłem wniosek o wydanie decyzji o pogorszeniu zdrowia zrobione ja czuje zagrożenia dla mnie moje życie jest to dla mnie dziwne rzeczy do zrozumienia czy ja nie jestem Polakiem może uchoćceem?

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas