Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Czas obalić wielkie instytucje

14.12.2015
Autor: Mateusz Różański, fot. sxc.hu, Marta Kuśmierz
długi korytarz, na końcu którego znajdują się zamknięte drzwi

- Mama mi umarła. Tata też mi umrze. Co ze mną będzie? Boję się pójść do DPS! – to obawy wielu osób z niepełnosprawnością intelektualną, ze spektrum autyzmu czy chorujących psychicznie. Są miejsca w Europie, gdzie ten strach udało się opanować.

Otwarte ośrodki zamiast zamkniętych szpitali, bony dla osób z niepełnosprawnością i ich opiekunów zamiast sztywnych kwot z NFZ, lokalne społeczności zamiast odhumanizowanych instytucji i postrzeganie osoby z niepełnosprawnością przez pryzmat jej potrzeb, a nie słabości. To zbiór pobożnych życzeń? Nie, to zapisy Konwencji ONZ o prawach osób niepełnosprawnych.

W obrotowych drzwiach

- Mój 18-letni syn po zdaniu matury, w trakcie przygotowań na studia zachorował psychicznie. Ten pierwszy etap choroby nie był dla nas szczególnie ciężki. Syn trafił do szpitala, przechodził leczenie farmakologiczne, w które bardzo się zaangażował. Robił wszystko, żeby wyzdrowieć – mówiła Wilhelmina Grych, prezes Stowarzyszenia Nadzieja dla Rodziny, podczas Forum Liderów Ochrony Zdrowia i Polityki Społecznej „Deinstytucjonalizacja szansą na dobrą zmianę”, które w dniach 24-25 listopada 2015 r. odbywało się pod patronatem Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie.

Jednak choroba postępowała, uniemożliwiając jej dorosłemu dziecku samodzielne życie.

- Trzynaście hospitalizacji, w których brał udział mój syn, okazało się całkiem nieskuteczne. On sam o szpitalu mówił, że jest miejscem izolacji, gdzie przebywa tylko po to, by matka mogła od niego odpocząć – wspominała Wilhelmina Grych.

Leczenie szpitalne syna porównała do kręcenia się w obrotowych drzwiach. Kolejne pobyty w zamkniętej placówce, kolejne porcje leków wywołujących bardzo silne skutki uboczne nie miały praktycznie żadnego wpływu na stan syna. Dopiero praca w porcie i związany z nią wysiłek fizyczny pozwalały mu na odrobinę wytchnienia. Ostatecznie jednak chłopak, wyniszczony chorobą, odebrał sobie życie...

Nafaszerowani lekami

Te doświadczenia, a przede wszystkim nieudolność tradycyjnej psychiatrii, skłoniły Wilhelminę Grych do założenia stowarzyszenia, a także hotelu dla osób chorujących psychicznie.

- Gdy mój syn został wypisany ze szpitala z informacja, że ma brać leki i raz w miesiącu stawiać się na kontroli u lekarza, zapytałam, czy nie jest nam potrzebna pomoc psychologiczna. Otrzymałam na nie odpowiedź, że... można spróbować! – wspominała założycielka Stowarzyszenia Nadzieja dla Rodziny”.

kilka rodzajów tabletek w różnych kształtach i kolorach

Taki brak zrozumienia dla potrzeb chorującego i jego najbliższych to, zdaniem debatujących, zaledwie jeden z elementów nieudolności polskiego podejścia do osób chorujących psychicznie. Izolacja społeczna, leczenie oparte na faszerowaniu coraz silniejszymi lekami, ograniczone do minimum kontakty z lekarzem psychiatrą (piętnaście minut raz w tygodniu), ale też zepchnięcie osób z chorobą psychiczną na margines społeczeństwa – to wszystko prowadzi do tego, że nawet sami psychiatrzy uważają polskie podejście do chorób psychicznych za przestarzałe, a nawet sprzeczne z prawami pacjenta i człowieka.

O tym, że nie musi tak być, mówili na konferencji dwaj lekarze z Włoch – Peppe Dell’Acqua i Renzo Bonn.

Z ziemi włoskiej do Polski

Obaj związani są z czymś, co można nazwać triesteńską szkołą psychiatrii, która zakłada spersonalizowane podejście do potrzeb pacjenta i co za tym idzie, otwarcie drzwi zamkniętych placówek.

Jej twórcą był Franco Basaglia, który w listopadzie 1961 r. objął stanowisko dyrektora szpitala psychiatrycznego w Gorycji. Od swoich kolegów różnił się tym, że w swojej praktyce nie kierował się czysto biologicznym podejściem do medycyny, ale fenomenologią – kierunkiem w filozofii zorientowanym na postrzeganie świata przez człowieka.

-Co Basaglia mógł zauważyć podczas pierwszej wizyty w szpitalu psychiatrycznym? Nie tylko przemoc fizyczną i psychiczną, skrępowanych ludzi pozostających w izolacji, hierarchię, zamknięte drzwi. Ale przede wszystkim brak obecności ludzi – mówił Renzo Bonn.

Doktor Basaglia rozpoczął pionierską reformę systemu psychiatrii. Jego głównym celem była zmiana o 180 stopni podejścia do osób chorujących psychicznie. Przeniesienie akcentu z pracy nad chorobą na pracę nad nimi samymi i ich dobrostanem.

- Dlaczego pracujemy tylko z chorą częścią człowieka, skoro jest w nim tak wiele zdrowego? – pytał retorycznie dr Bonn.

Skuteczni antypsychiatrzy

By dokonać tej zmiany trzeba było... zlikwidować lecznictwo psychiatryczne we Włoszech. Pierwszym punktem na mapie tej prawdziwej rewolucji był właśnie ośrodek w Gorycji. Po jego sukcesach Basaglia trafił do Triestu, gdzie kontynuował pracę nad deinstytucjonalizacją psychiatrii, przez co jego i bliskich mu lekarzy nazywano antypsychiatrami. Ich działania przyniosły skutek w postaci wprowadzenia tzw. prawa Basaglii, które zakłada likwidację tradycyjnych szpitali psychiatrycznych oraz przywrócenie godności i praw osobistych ludziom chorującym psychicznie.

Zyski z tej zmiany okazały się wymierne dla wszystkich. Szpital psychiatryczny w Trieście został zastąpiony przez Departament Zdrowia Psychicznego, w skład którego wchodzą mniejsze i bardziej związane z lokalną społecznością placówki, których pacjenci mogą cieszyć się swobodami obywatelskimi. W ramach departamentu działa na przykład aż 13 spółdzielni socjalnych zatrudniających osoby z chorobami psychicznymi, a także liczne kluby, zrzeszenia i ośrodki służące pacjentom i ich rodzinom.

w przybliżeniu fragment 50 euro

Plan włoskiego psychiatry przyniósł też wymierny efekt ekonomiczny. Koszt prowadzenia ogromnego szpitala w Trieście wynosił, w przeliczeniu, 28 mln euro rocznie, a departamentu – o 10 mln mniej. Obecnie w całych Włoszech rozwija się psychiatrię opartą właśnie o ten model. Tego typu podejście próbuje się wprowadzać także w Polsce, czego przykładem jest działalność krakowskiego Stowarzyszenia na rzecz Psychiatrii i Opieki Środowiskowej, a także Domu Pod Fontanną w Warszawie.

Działać wcześniej

Problem instytucjonalizacji dotyczy nie tylko osób chorujących psychicznie, ale też choćby osób z autyzmem i niepełnosprawnością intelektualną. Tutaj również okazuje się, że rozwiązaniem jest likwidacja starych, ogromnych ośrodków i zastąpienie ich mniejszymi, opartymi o społeczności lokalne.

- Ważne jest stworzenie dostępnego wsparcia w ramach społeczności. Jeśli jedyną alternatywą jest trafienie do instytucji, mamy do czynienia ze zdecydowanie niewłaściwą odpowiedzią na potrzeby osób z niepełnosprawnością – mówił Luk Zelderloo, wiceprzewodniczący Europejskiej Grupy Ekspertów ds. Deinstytucjonalizacji i sekretarz generalny EASPD, europejskiej federacji działającej w obszarze niepełnosprawności.

- Nie można dopuścić do sytuacji, gdy ktoś niesamodzielny, na przykład po śmierdzi rodziców, nie ma żadnej innej możliwości, jak tylko pójście do zamkniętego ośrodka. Trzeba więc działać wcześniej i przygotować zarówno samą osobę niesamodzielną, jak też i społeczność lokalną do nowej sytuacji – wyjaśniał Luk Zelderloo, który sam przyznaje, że gdyby miał trafić do dużej instytucji opiekuńczej, również byłby wystraszony.

Polska łamie prawa człowieka?

- My, w Belgii, a także w wielu innych krajach, zmieniliśmy system tak, by zapewnić osobom z niepełnosprawnością możliwość znalezienia oparcia w lokalnej społeczności, a także wybór takiej formy wsparcia, która najbardziej odpowiada jej potrzebom – wyjaśniał wiceprzewodniczący EASPD.

Ganił jednocześnie Polskę i inne kraje, które jeszcze nie poszły w ślady jego ojczyzny i dalej opierają swój system wsparcia na instytucjach.

- Brak wyboru jest naruszeniem praw człowieka! – grzmiał Luk Zelderloo. – Polska podpisała przecież Konwencję o prawach osób niepełnosprawnych, która w artykule 19 jasno określa, że osoba z niepełnosprawnością powinna mieć możliwość wyboru i możliwość decydowania o swoim losie. Jeśli zaczniecie organizować wsparcie, gdy osoba z niepełnosprawnością ma 30, 40, czy nawet 50 lat, to już jest o wiele za późno. To wsparcie musimy organizować już na wczesnym etapie dzieciństwa – wyjaśniał.

łańcuch polany czerwoną farbą

Sam jednocześnie przyznawał, że taka transformacja nie jest bezbolesna. Trzeba przekwalifikować pracowników instytucji, nakłonić lokalne społeczności, by przyjęły na siebie nowe obowiązki. Jednak największą przeszkodę stanowią politycy, którzy – zapatrzeni w sondaże i słupki – często nie rozumieją potrzeby zmian.

Polityków da się przekonać

- Bardzo często pracowałem z politykami, a oni mówili mi: „mamy ograniczony budżet, nie mamy odpowiedniego prawa, ludzie nie są przeszkoleni” – opowiadał Luk Zelderloo. – Owszem, te argumenty są uzasadnione, ale ja mam na nie bardzo przekonujący kontrargument: rozwój społecznościowych form wsparcia jest o wiele tańszy, niż organizowanie pomocy instytucjonalnej. Dodatkowo jakość życia beneficjentów takiej pomocy jest o wiele większa. Wygrywa się więc na dwóch frontach. Osoby z niepełnosprawnością są dzięki temu aktywne, mogą pracować i zarabiać pieniądze, podczas gdy w instytucjach padłyby ofiarą segregacji społecznej i wykluczenia z rynku pracy.

Za przykład, który może przemówić do głów decydentów, Luk Zelderloo podał pewną organizację z Austrii, która realizowała projekt zatrudnienia wspomaganego. Dochód wynikający z aktywizacji zawodowej jej beneficjentów był szesnastokrotnie większy od pieniędzy, które w to działanie zainwestowano. Gdyby ci sami ludzie przebywali w zamkniętym ośrodku, o pracy zawodowej mogliby co najwyżej pomarzyć.

Sukces modelu wsparcia, o którym mówił Luk Zelderloo, doprowadził do tego, że władze jego ojczystej Flandrii zdecydowały, iż od 2017 r. nie będzie już finansowania instytucji opiekuńczych z pieniędzy publicznych. Zamiast tego osoby z niepełnosprawnością i ich opiekunowie będą otrzymywać bony i vouchery, którymi będą płacić tym organizacjom czy placówkom, które najlepiej odpowiadają na ich potrzeby.

To chyba najlepszy dowód na to, jak wiele dzieli jeszcze w tym względzie Polskę od krajów Europy Zachodniej.

Komentarz

  • Czego się bac?
    jachta`
    20.12.2015, 15:42
    Będzie renta rodzinna po rodzicach i można tam spokojnie egzystować.Powodzenia.Wszystkiego nie zabiorą!!!

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas