Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Paczka z Ameryki

27.02.2015
Autor: Leon Frelak
Leon Frelak pokazuje zdjęcie prezydenta Cartera. Obok pana Leona stoi jego siostra.

Pod koniec grudnia 1977 roku prezydent Jimmy Carter miał zaplanowaną pierwszą podróż zagraniczną. Do Warszawy dotarł z nietypową przesyłką dla jednego z polskich obywateli.

W tamto letnie popołudnie 16 lipca 1972 roku postanowiłem potrenować skoki do wody w rodzinnym Halinowie. Miałem 23 lata. Byłem reprezentantem Mazowsza w pływaniu, ale też inspektorem w Zjednoczeniu Przedsiębiorstw Budownictwa Komunalnego. Ten jeden skok zdecydował o moim dalszym życiu. Doznałem złamania kręgosłupa w odcinku szyjnym, co spowodowało paraliż 90 proc. ciała. Lekarze z Centrum Rehabilitacji STOCER w Konstancinie powiedzieli, że do końca życia niezbędny będzie mi wózek z napędem elektrycznym. Dyrektor placówki natychmiast podpisał wniosek o jego przyznanie.

Pomoc z Ameryki

Minister zdrowia odmówił mi wózka: „Jak Obywatelowi wiadomo, wózki takie sprowadzane są z zagranicy i ich cena jest bardzo wysoka. Koszty importu opłacane są w dewizach. Ograniczone możliwości dewizowe Zjednoczenia Przemysłu Ortopedycznego nie pozwalają na przyśpieszenie zakupu, a równocześnie z tych samych powodów Ministerstwo nie jest w stanie wpłynąć na zmianę tej sytuacji” – przeczytałem w liście z 22 stycznia 1976 roku.

Postanowiłem napisać inny list. „Uprzejmie proszę Jego Ekscelencję Ambasadora o rozpatrzenie poniższej prośby i ustosunkowanie się do niej pozytywnie. Mam 27 lat, od lat czterech jestem całkowicie sparaliżowany i przykuty do fotela. Starałem się u wszystkich władz PRL o przydział wózka elektrycznego inwalidzkiego – niestety, decyzją Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej była odpowiedź odmowna”.

Moją prośbę 16 lutego 1976 roku zaadresowałem do ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce. List napisałem po polsku, bo nie znałem angielskiego. Siostra zaniosła go do ambasady. Ambasador Richard Davies miał polskie korzenie i traf chciał – przyjaciela na wózku inwalidzkim Prawdopodobnie dlatego wykazał taką empatię.

Po dwóch tygodniach nadeszła odpowiedź: „Szanowny Panie Frelak, z wielką przyjemnością pragnę poinformować Pana, że firma Everest & Jennings z Los Angeles gotowa jest sprezentować Panu krzesło inwalidzkie z napędem elektrycznym”.

Pojawił się jednak problem sfinansowania transportu wózka do DPS w podwarszawskim Radzyminie, w którym zamieszkałem po wypadku. Moja siostra Jadwiga Muszyńska wystawała pod wieloma drzwiami, żeby móc opowiedzieć o mojej historii. Była w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej, u dyrektora LOT-u na Okęciu, w siedzibie linii Pan American w hotelu Victoria – wszędzie spotykała się z odmową.

Linie Pan American zgodziły się w prawdzie przetransportować wózek, ale za wysoką opłatą: 5 dol. za każdy kilogramokilometr. Wózek ważył ponad 100 kg, a trasa miała kilkanaście tys. km. Opłata byłaby równowartością średniej rocznej polskiej pensji. Podziękowałem panu ambasadorowi za trud i napisałem, że muszę zrezygnować z przesyłki...

Z Carterem na pokładzie

Ale moja siostra ponownie udała się do ambasady. Ambasador widząc, że jest na skraju załamania, położył jej rękę na ramieniu i powiedział: „Za duży wkład włożyła pani w tę sprawę, żeby się teraz wycofać. Działajmy dalej!”.

12 października 1976 roku nadeszła wiadomość z ambasady: „Poprosiłem odpowiednie władze lotnictwa cywilnego w Stanach Zjednoczonych o pomoc w załatwieniu transportu tego sprzętu bez żadnych kosztów”.

Na koniec grudnia 1977 roku zaplanowano podróż prezydenta Jimmy’ego Cartera do Polski. Nie wiem do dziś, jak ambasada załatwiła to z Białym Domem, ale 29 grudnia 1977 roku wraz z prezydentem USA wylądował na Okęciu wózek.

Kilkanaście dni po zakończeniu wizyty Jimmy’ego Cartera w Polsce moja siostra odebrała telefon od Larry’ego Butchera, pierwszego sekretarza ambasadora Daviesa. Do podwarszawskiego Radzymina wózek został dostarczony dzień przed wizytą ambasadora, abym mógł się ze sprzętem zapoznać. To był niebieski metalik. Z katalogu wybrałem taki z niższej półki, bo nie chciałem naciągać Amerykanów na koszty – a ten sprzęt służył mi ponad 20 lat!

pierwsze chwile Leona Frelaka na wózku. Obok stoi dwóch mężczyzn.

Pierwsze chwile Leona Frelaka na amerykańskim wózku elektrycznym

Następnego dnia po telefonie z ambasady pod DPS podjechała czarna limuzyna marki Chevrolet, z której wysiedli ambasador Davies, sekretarz Butcher oraz fotoreporter.

Usiedliśmy w kuchni. Był biały obrus, szarlotka i wuzetka, a do tego czerwony szampan. Siostra przez całe miasto, z Targówka do Radzymina, wiozła autobusem te przysmaki. Pan ambasador był szczęśliwy, mówił, że to jego ulubione ciastka. Okazał się człowiekiem o wielkim sercu. Pięknie mówił po polsku, co mnie zaskoczyło. Życzył mi, żeby wózek dobrze się sprawował. Atmosfera była naprawdę rodzinna. Fotki z tego spotkania ukazały się w gablocie przed ambasadą amerykańską. Przypadkowo widzący je tam znajomi pytali, co ja tam robię.

Po spotkaniu w DPS wysłaliśmy z kwiaciarni przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie do Białego Domu wiązankę białych i czerwonych goździków z podziękowaniami, a do Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej wiadomość następującej treści: „Nawiązując do pisma w sprawie możliwości transportu wózka inwalidzkiego z napędem elektrycznym z USA do Polski, pragnę podziękować za wnikliwe i długotrwałe rozpatrywanie sprawy i problem ten proszę uważać za nieaktualny, ponieważ urządzenie medyczne jest już w moim posiadaniu”.

Nie skaczcie!

Dziś mam 65 lat, mieszkam w DPS na warszawskiej Starówce. Portret prezydenta Cartera z dedykacją: „Best wishes for Leon Frelak” wisi na honorowym miejscu w moim pokoju.

Dlaczego zdecydowałem się na opowiedzenie tej historii? Chciałem kolejny raz wraz z siostrą podziękować prezydentowi Jimmy’emu Carterowi, pierwszemu sekretarzowi Butcherowi oraz prof. Zbigniewowi Brzezińskiemu, gdyż bez pomocy z ich strony cała ta operacja by się nie udała.

Chciałbym też, opowiadając tę historię, zaapelować do młodych ludzi, aby nie skakali do wody i nie łamali sobie kręgosłupów. Gdy jestem nad Zalewem Zegrzyńskim na własnym przykładzie pokazuję, co ich może spotkać po niefortunnym skoku. Są przekonani, że ich to nie dosięgnie. A ja tak żyję 40 lat. 

 

 

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • wózek Leona
    sprawiedliwa
    08.08.2015, 13:51
    ale piękna historia
    odpowiedz na komentarz
  • Bardzo
    Ania J
    28.02.2015, 14:08
    Witam to jest bardzo pouczający artykłu aa jednocześnie odający całe życycie. Pozdrawiam :) Ania J.
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas