Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Misja na wizji

02.01.2008
Autor: Tomasz Przybyszewski
Źródło: Integracja 1/2008

W telewizji, filmach i teatrze nierzadko pojawiają się niepełnosprawni bohaterowie. Najczęściej jednak ich niepełnosprawność jest... zagrana. Niestety, brakuje niepełnosprawnych prezenterów, reporterów i aktorów, ale też osoby niepełnosprawne sporadycznie dostają szansę spróbowania swoich sił.

"Przed rokiem do szkoły [teatralnej - przyp. red.] zdawał chłopak na wózku inwalidzkim. Miał na imię Marcin i chciał być aktorem. Musiałam mu wytłumaczyć, że nie może nim być, bo porusza się na wózku. On tego nie chciał zrozumieć, przekonywał, że ma prawo być aktorem. A przecież aktor musi zagrać wszystko. Co z tego, że go wykształcimy, jeżeli później nie dostanie żadnej roli. Wyobrażacie sobie Hamleta na wózku? To byłaby rewolucja teatralna, na którą nie pójdzie żaden reżyser" - w sierpniu ubiegłego roku „Gazeta Wyborcza" zacytowała wypowiedź Anny Dymnej ze spotkania z młodzieżą na Przystanku Woodstock.

zdjęcie: kadr z filmu
Na zdj. Dariusz Wnuk, grający w serialu "Samo Życie";
Fot. W. Wojciechowski/FabrykaObrazu.com

Słowa znanej aktorki i działaczki społecznej wywołały burzę w środowisku osób niepełnosprawnych. Pisano i mówiono, że to odbieranie marzeń, decydowanie za kogoś. Pytano, czy Marcin pragnął zbyt wiele? Czy tak samo zbyt wiele oczekują od życia osoby niepełnosprawne, które marzą o karierze w mediach, filmie czy teatrze? Czy niepełnosprawność jest przeszkodą nie do pokonania?

„Pani Anna Dymna nie uważa za rzecz słuszną wypowiadania publicznie własnych opinii na temat udziału osób niepełnosprawnych w szeroko pojmowanym show-biznesie. Jest to bowiem temat złożony i wielowarstwowy, wymagający nie wygłaszania sądów, lecz społecznej i środowiskowej dyskusji" - taką odpowiedź otrzymaliśmy na piśmie od asystenta Anny Dymnej, gdy chcieliśmy porozmawiać o osobach niepełnosprawnych na ekranie.

-Ja nie znam niepełnosprawnego aktora. Być może tacy istnieją, ale rzecz w tym, że oni są już jakby skazani na granie ról bardzo określonych. To dość mocno ogranicza w tym zawodzie. Grałem niepełnosprawnego na wózku w filmie "Cześć, Tereska" i myślę, że łatwiej jest się w tę stronę przestawić niż w odwrotną (...) - mówi Zbigniew Zamachowski, który środowisko aktorskie zna doskonale.

W Polsce aktorów niepełnosprawnych, poza pojedynczymi przypadkami, w zasadzie nie ma. Nawet jeśli byliby, nie mieliby gdzie grać, bo nie ma dla nich ról. Zamachowski w "Cześć, Tereska", i Bogusław Linda w "Kobiecie samotnej" to w zasadzie jedyne „niepełnosprawne" role na polskim dużym ekranie.

W USA niepełnosprawnych grają zazwyczaj zdrowi aktorzy, by przypomnieć znakomite kreacje Ala Pacino w filmie "Zapach kobiety", Toma Hanksa jako Forresta Gumpa czy Dustina Hoffmana w filmie "Rain Man". Na Zachodzie nie ma jednak problemu, aby również obsadzić w takich rolach niepełnosprawnych aktorów. Niesłysząca Marlee Matlin (Dzieci gorszego Boga) i bezręki Harrold Russell (Najlepsze lata naszego życia) za swoje role dostali Oscary.

W Polsce nawet w najbardziej popularnych telewizyjnych serialach niepełnosprawność pojawia się sporadycznie. W "Klanie" i w "Barwach szczęścia" zdecydowano się powierzyć role dzieciom, które naprawdę są niepełnosprawne: chłopcu z zespołem Downa (Piotr Swend) oraz chłopcu z niepełnosprawnością słuchu (Daniel Cyglar).

Natomiast Dariusz Wnuk z serialu "Samo życie", nieżyjący już Mariusz Sabiniewicz z "M jak miłość", czy Jan Wieczorkowski z "Klanu" to pełnosprawni aktorzy, których posadzono na wózkach.

Niewiele lepiej jest w teatrze, w którym kreacje „z niepełnosprawnością" też można policzyć na palcach jednej ręki.

A do tego grane są niemal zawsze przez sprawnych aktorów. Dlaczego tak jest?

Teatr mój widzę...
Anna Augustynowicz, reżyserka i dyrektor artystyczna Teatru Współczesnego w Szczecinie, choć uważa, że w teatrze wszystko jest możliwe, zaznacza, że własnie w sztukach teatralnych nie myli się aktora z rolą - w przeciwieństwie np. do seriali.

- Teatr jest grą z publicznością, a serial jednak nią nie jest - tłumaczy - Idąc tym torem myślenia, szkoły teatralne przestałyby być potrzebne, gdyż niepełnosprawnych bohaterów grałyby osoby rzeczywiście niepełnosprawne. Ale wtedy dopuszczamy możliwość, że do roli mordercy zostanie zaangażowany morderca.

Reżyserka dostrzega zmianę w odbiorze przez widzów sztuki, do której zaangażowany zostanie aktor na wózku.

-Jeśli aktor niepełnosprawny podejmuje się zagrania Hamleta, to jako reżyser muszę wkalkulować wózek jako znak w relacji z matką (Gertrudą) i z ukochaną (Ofelią), ponieważ widz dostrzega wózek na scenie i jego znaczenie przekłada na relacje Hamleta z innymi postaciami - tłumaczy.

zdjęcie: Iwo Pawłowski
Na zdj. Iwo Pawłowski, osoba niskiego wzrostu, z powodzeniem wystepuje w teatrze, filmach, telewizji - tu: "Szymon Majewski Show"
Fot. Archiwum Iwo Pawłowskiego

Dodaje jednak, że choć trudno przewidzieć, jakie byłyby skutki takiej interpretacji w odbiorze sztuki przez widzów, to jest to interesująca propozycja. Przyznaje też, że znane są przykłady udanej integracji osób niepełnosprawnych poprzez terapię teatrem.

Tego typu podejście irytuje Marię Ciunelis, aktorkę, która grała niesłyszącą Sarę Norman w sztuce "Dzieci mniejszego Boga", M. Medoffa, a niedawno zdecydowała się wyreżyserować ten spektakl i powierzyć role osobom niesłyszącym: Monice Majer i Michałowi Lachowi.

- Zwykle postrzegane jest to jako eksperyment terapeutyczny - utyskuje Maria Ciunelis. - Nie mówi się o aktorstwie, twórczości, lecz o formie terapii. To niesprawiedliwe. Kiedy sztuka Medoffa pojawiła się na światowych scenach, głuche aktorki grające rolę Sary były nie tylko zauważane, ale i nagradzane. U nas "etatowi" recenzenci teatralni, jeśli w ogóle pisali, to nie używali słów: "Monika Majer zagrała". A ona tak bardzo różni się od Sary, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, iż stworzyła tą postać.

Maria Ciunelis twierdzi, że wciąż pokutuje przeświadczenie, że osoba niepełnosprawna nie może być twórcza. Że cokolwiek zrobi - i tak zostanie to nazwane terapią, czymś hermetycznym, co niesie korzyść tylko jej, a nie społeczeństwu. A przecież w jej spektaklu aktorzy słyszący (m.in. Jacek Kawalec i Tomasz Kozłowicz) i niesłyszący tak samo pracowali nad swoją rolą, dla nikogo nie było taryfy ulgowej. Efekt wspólnej pracy był znakomity.

- Wiedziałam, że sobie poradzą - mówi z satysfakcją Maria Ciunelis. - Chodziło tylko o to, by znalazł się ktoś, kto spróbuje się z nimi porozumieć. Ten problem jest po naszej stronie. Ci ludzie dużo lepiej nas rozumieją niż my ich. Myślę, że jako społeczeństwo nie jesteśmy wcale tacy zamknięci. Brak porozumienia wynika raczej z nieporadności, jakiegoś schematu w mózgu, że trzeba jakoś inaczej. I robi się mur nie do przejścia. Chęci są, ale to wymaga trochę wysiłku i więcej pracy. Trzeba się odważyć przełamać barierę dogadania się.

Maria Ciunelis grała Sarę Norman, bo w Polsce nie było niesłyszących aktorek. Przyznaje, że czuła jednak, jakby komuś tę rolę odbierała. Chciała więc powtórzyć tę sztukę. Urzekł ją tez talent aktorski Moniki Majer. Ma jednak wątpliwości, czy Monika powinna go rozwijać w szkole teatralnej.

- Akademia Teatralna nic jej nie da - uważa reżyserka i aktorka. - Wszystkie przedmioty są tam nastawione na tradycyjny teatr. Są oparte na słowie, interpretacji, emisji. Profesorowie niewiele mogliby ją nauczyć. Myślę, że w przypadku innych osób niepełnosprawnych jest podobnie. Ich udział w normalnych zajęciach w Akademii mija się z celem, stawia ich w takiej samej sytuacji, w jakiej są w społeczeństwie - mogą tylko popatrzeć przez szybkę. To bez sensu. Co innego, jeśli powstałby program aktorski przygotowany z myślą o nich.

Czeska szkoła
Taka idea chodzi po głowie Krzysztofowi Globiszowi, który zawód aktora łączy z funkcją prorektora ds. studenckich krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej (PWST). Uważa, ze osoby niepełnosprawne powinny mieć możliwość zdawania do szkoły aktorskiej. Kryteria naboru musiałyby być jednak zmodyfikowane, dostosowane do ich możliwości.

- Taka osoba musiałaby mieć indywidualny tok rekrutacji i nauczania - uważa. - To oczywiście jest do rozwiązania, ale nie na poziomie pojedynczej szkoły teatralnej. Mamy fora międzyszkolne, to musiałaby być wspólna inicjatywa. Warto rozwiązać tę sprawę systemowo, wprowadzić stosowne zmiany w programach nauczania.

Do zastanowienia się nad tym problemem skłonił prof. Globisza poruszający się na wózku kandydat na studia. Profesor powiedział mu, że nie uważa, by nie mógł zdawać do szkoły teatralnej, ale musi mieć świadomość, że nie będzie miał taryfy ulgowej, a niestety, konstrukcja egzaminu nie pozwala na odstępstwa.

- Chłopak był bardzo sprawny, tańczył na wózku w parach mieszanych, ale do szkoły się nie dostał. Odpadł jednak z powodów interpretacyjnych, aktorskich, tak samo, jak odpadło 700 innych kandydatów. Równość została więc tutaj zachowana. Jest to jednak pozorna równość - dodaje prorektor.

Tak jak i w innych aspektach życia osób niepełnosprawnych, porównanie tej sytuacji z rozwiązaniami, jakie wprowadzono w krajach zachodnich, nie wypada dla nas korzystnie. Prof. Globisz podaje jednak przykład z Czech.

Martin Frys, mimo niewykształconych rąk, w 1996 r. ukończył Wydział Teatralny Akademii Muzyki i Sztuk Performatywnych w Pradze. Udało mu się, ponieważ uczelnia stworzyła eksperymentalny projekt edukacyjny, skierowany m.in. do osób „innych fizycznie".

- Ten czeski przypadek bardzo mnie zainteresował - tłumaczy prof. Globisz. - Stwierdziłem, że nie jest konieczne, aby ten człowiek grał w teatrze, natomiast może być w nim potrzebny. Jest aktorem, więc może być w nim „użyty" w ramach np. tej charakterystyczności, którą posiada. Poza tym on stworzył własny teatr. Reżyseruje sztuki, w których gra, najczęściej duże role, np. Hamleta. Robi to sprawnie, profesjonalnie i widzowie to przyjmują.

Wniosek jest jeden - jednak się da. Mogą to być nawet duże role, choć nie oszukujmy się, większość absolwentów szkół teatralnych nie będzie grała Hamleta. Szkoła aktorska nie może zresztą ponosić odpowiedzialności za to, czy jej absolwent znajdzie pracę w zawodzie. Wydaje się, że dla niepełnosprawnych aktorów byłoby to jeszcze trudniejsze.

Najtaniej podrobić
- Mówiąc brzydko, nie ma zapotrzebowania - brutalnie ocenia rynek pracy dla osób niepełnosprawnych jako aktorów czy modeli Rafał Pietniczka, szef banku twarzy „Arista Models".

W zasadzie nikt nie szuka osób niepełnosprawnych do grania w reklamach czy serialach. Od wielkiego dzwonu zdarza się, że ktoś ich potrzebuje do sesji zdjęciowej, ale bardziej jako charakterystycznych postaci. Wyjątkiem są osoby niskiego wzrostu, które czasem są potrzebne jako modele, statyści czy epizodyści. Ich wygląd trudno „podrobić", natomiast przy większości niepełnosprawności można widza oszukać. Jeśli potrzebny jest ktoś na wózku, to się aktora na niego sadza. To prostsze niż szukanie człowieka, który porusza się na wózku, potrafi zagrać i do tego - jak bywa w reklamach -jest piękny i młody.

zdjęcie: Maciej Winiarski, prowadzi
Na zdj. Maciej Winiarski, obecnie prowadzi "Echa Panoramy"
Fot. Ireneusz Sobieszczuk/Ośrodek Mediów Interaktywnych TVP

Jak wiadomo, niepełnosprawnych aktorów nie ma, a wzięcie tzw. naturszczyka to ryzyko. Tak też podeszli do sprawy twórcy reklamy kampanii „Sprawni w pracy", zleconej przez PFRON. W filmie reklamowym na wózku siedział sprawny aktor.

- On miał sporo do zagrania, głównie twarzą - tłumaczy taką decyzję Rafał Pietniczka. - To bardzo trudne. A nie jest tak, że bierze się kogoś i można z nim sobie pół dnia kręcić jedną minę. Czas leci, a każda minuta to duże pieniądze. Nie wydaje mi się, aby były w tej branży uprzedzenia. Po prostu wszystko robi się jak najtaniej i najszybciej. Ogranicza się ryzyko.

Mały wielki kłopot
Takiej sytuacji nie akceptuje krytyk filmowy, Tadeusz Sobolewski.

- Przecież gdy bierze się np. bardzo starą aktorkę, to też jest ryzyko i odpowiedzialność- tłumaczy. -A jeżeli w filmie występuje dziecko lub niemowlę, to ryzyko, odpowiedzialność i problemy są o wiele większe niż z 10 osobami na wózkach.

- To jest wielki kłopot - potwierdza Ilona Łepkowska, scenarzystka, która w "Klanie" i "Barwach szczęścia" przeforsowała grę niepełnosprawnych dzieci. - Mam kolegów, którzy tak ograniczają wątki, żeby broń Boże nie wystąpiło w filmie dziecko. Bo to problem. Seriale mają jednak odtwarzać prawdziwe życie. Czy więc można dla czyjejś wygody nie umieszczać w scenariuszu dzieci? Trudno, zdjęcia trwają dłużej, trzeba je planować tak, by dziecko nie czekało na swoje ujęcie.

Kiedy do "Klanu" angażowaliśmy dziecko z zespołem Downa, mieliśmy świadomość, że sceny z jego udziałem będą realizowane dłużej, że być może trudno będzie osiągnąć założony w scenariuszu efekt, że aktorzy, którzy będą z nim grali, będą musieli włożyć więcej wysiłku. Wydawało mi się jednak, i wciąż tak uważam, że było warto.

Przy najnowszym serialu "Barwy szczęścia" scenarzystka wiedziała również, że to dodatkowe koszty, bo trzeba opłacić np. konsultantkę z Instytutu Głuchoniemych. Nie chciała jednak zrezygnować z niesłyszącego dziecka.

Ilu jest jednak ludzi filmu, którzy walczą o obecność osób niepełnosprawnych na ekranach? Na co dzień raczej nikt nie zaprząta sobie tym głowy. Zdaniem Tadeusza Sobolewskiego taka obojętność jest do przeskoczenia, trzeba postulować zmianę, a zainteresowane środowiska powinny wywierać nacisk. Celem ich działań może być telewizja publiczna, bo komercyjne stacje trudno zmusić do czegokolwiek, co nie przynosi zysku.

- Telewizja publiczna jest dla nas, ma nas reprezentować, a nie reprezentuje - dodaje krytyk. - Zbyt często myśli o zysku, o reklamodawcach. Piotrek Swend z "Klanu" to jak kwiatek do kożucha. Telewizja wydaje mi się kluczowa dla idei integracji.

Jeśli wózek, to schowany
W 2003 roku - Roku Osób Niepełnosprawnych - TVP zorganizowała casting na niepełnosprawnego prezentera. Wybrano sześć osób, wśród nich Paulinę Malinowską-Kowalczyk (obecnie TVP Sport) i Macieja Winiarskiego, który prowadził później "Panoramę", a obecnie jest autorem i prezenterem cotygodniowego programu "Echa Panoramy".

Mało osób jednak wie, że Maciej porusza się na wózku. Już na początku jego pracy w "Panoramie" uznano, że wózka widać nie będzie. Prezenter przesiada się więc na krzesło, ale jak twierdzi, i tak specyfika programu informacyjnego jest taka, że prowadzący siedzi za stołem i zwykle nie widać jego nóg.

- Zmieniać kadrowanie i ujęcie tylko po to, żeby u jednej czy kilku osób wyeksponować odmienność, to po pierwsze nieprofesjonalne, a po drugie nieuzasadnione - uważa Maciej Winiarski. - Bo to, czy ja mam dwie nogi, siedzę na wózku czy mam kule oparte z tylu, to dla formy przekazu nie ma znaczenia. Mam być wiarygodny i budzić sympatię.

Może jednak niepełnosprawny na wizji w „pełnosprawnym" programie był nie do zaakceptowania dla władz telewizji? Jeśli jednak osoba niepełnosprawna miałaby zaistnieć na ekranie poza programami dla swojego środowiska, to właśnie w taki sposób - w studiu. O wiele trudniej wyobrazić sobie, by ktoś z problemami np. ruchowymi biegał z kamerą za politykami.

Zdaniem Macieja Winiarskiego, jedną z przyczyn braku osób niepełnosprawnych na ekranie, mogą być ich niewystarczające kwalifikacje. Wiele osób chciałoby się znaleźć na wizji, jednak chęci a możliwości to dwie różne rzeczy.

-Ja też nie trafiłem do telewizji w sposób taki do końca normalny, nie wypłynąłem, walcząc ostro z konkurencją - mówi. - To był casting z nastawieniem na niepełnosprawnych dziennikarzy. Tam się nie stawiły gwiazdy TVN i Polsatu, ani młode wilki, które z radia chcą przejść do telewizji, tylko spora grupa osób z dysfunkcjami. Na początku była więc pewna taryfa ulgowa, ale szybko się skończyła, bo zaczęła się praca.

Profesor Maciej Mrozowski, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, były szef Biura Programowego TVP, pamięta jednak brak taryfy ulgowej wobec programu "W-skersi", od podstaw tworzonego przez poruszającego się na wózku Bartłomieja „Skrzynię" Skrzyńskiego.

Zdjęcie programu z ramówki tłumaczono ponoć niechęcią do tworzenia enklaw osób niepełnosprawnych.

- Polityka programowa mediów publicznych powinna zakładać określone cele, w których mieścić się muszą różne mniejszości, niepełnosprawni, Polacy za granicą, bezrobotni - uważa prof Mrozowski. - Po pierwsze powinny być dla nich programy. Po drugie zaś osoby te i ich problemy powinny pojawiać się w serialach obyczajowych, publicystycznych, talk-show (ale nie jako dziwolągi), by budować w ten sposób spoistość społeczną. Żeby ci ludzie nie byli poza więziami społecznymi, jako wykluczeni. W tym sensie uważam, że to, co się ostatnio działo w polityce programowej TVP, jest regresem, w którym wciąż trwamy.

Ciąg dalszy nastąpi?
Wszystko to skłania do smutnej konstatacji - może jako społeczeństwo nie jesteśmy gotowi na niepełnosprawność na ekranie? Na Zachodzie osoby niepełnosprawne wywalczyły sobie pełnoprawne istnienie w społeczeństwie. Nie ma tam mowy o dyskryminacji ze względu na jakąkolwiek inność. Wszyscy mają równe szanse na zaistnienie w głównym nurcie kultury.

Natomiast w Polsce, w kinie, teatrze i telewizji dyskryminacja ma się dobrze, choć sprawiedliwość należy oddać TVP. W jej ramówce jest kilka programów prowadzonych przez osoby niepełnosprawne, a w serialach TVP występują wspomniani Piotr i Daniel. Szlaki są więc przecierane, dbajmy teraz o to, by nie zarosły.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas