Grunt to złapać koniec nitki
Od jakiegoś czasu przestałem się zgadzać z Buddą. Budda powiedział, że źródłem cierpienia jest ignorancja, a ja doszedłem do wniosku, że źródłem cierpienia są więzi. Więzi, bez których nie bylibyśmy ludźmi. Nie możemy się ich po prostu wyzbyć, nawet poszedłszy do tybetańskiego klasztoru, pozostalibyśmy dziećmi swoich rodziców. Może nawet jest tak, że więzi zerwane wiążą najsilniej. Pewnie tak właśnie jest. Nie możemy się wyzuć z więzi, ale możemy je uzdrowić.
Budda zwraca uwagę na to, że jednym ze źródeł cierpienia są „przywiązania”, ale raczej mu tutaj chodzi o szkodliwe nawyki umysłu niż o więzi emocjonalne w naszym zachodnim rozumieniu. Szczerze mówiąc, buddyzm niewiele ma do powiedzenia w sprawach życia rodzinnego. Budda porzucił swoją żonę Jasiodharę i nowo narodzonego syna Rahulę i poszedł w świat szukać drogi do wyzwolenia się z cierpień, co ostatecznie doprowadziło go do wiekopomnych odkryć.
Nikt tak jak bliscy nie może nasycić nas miłością, ale też nikt tak jak bliscy nie może nas poranić. Zarówno miłość, jak i zranienia najwięcej znaczą w dzieciństwie. To, co przeżyte wtedy, ma moc określającą dużą część reszty życia. Jak skoczek narciarski wychodzimy z progu, a dalej już niewiele możemy zrobić, lecimy po paraboli ustalonej w momencie odbicia.
Zmiana paraboli naszego losu wymaga dużo pracy i cierpliwości. Co było skrzywione przez dziesięciolecia, nie wyprostuje się w tydzień. Chociaż Thich Nhat Hanh, jeden z moich mistrzów, wietnamski nauczyciel buddyjski w nurcie zen, potrafił mówić o medytacji jak o czymś najłatwiejszym na świecie. „Wystarczy jeden świadomy oddech”, mówił.
Tak, to prawda. Właściwe odkrycia odbywają się zawsze w teraźniejszym momencie, to właśnie teraz umiejętność wyzwolenia się od ciężarów przeszłości i od niepewności przyszłości jest decydująca. Wystarczy raz tego doświadczyć, żeby chcieć tego dla siebie znowu i od nowa. Ja zwykle odwołuję się do metafory końca nitki. Kiedy go raz złapiesz, już wiesz, co robić później. Nitka – na ogół jest to ulga w napięciu – prowadzi dalej. Tracisz ją z oczu, nieważne, umiesz już wrócić do niej znowu. Motek jest nieskończony, nitki nie rozplątuje się na wyścigi, każdy ma własne tempo.
Sposobów na złapanie końca nitki jest wiele. Każdy może znaleźć sobie ten dla siebie najlepszy. Religia, terapia, pies, kot, ten ktoś najbliższy, w kogo można się wtulić. Ścieżek prowadzących do wejścia na drogę jest wiele. Ważne jest to, że nasze serce zostaje odżywione. Że przyznajemy sobie prawo do własnej drogi do szczęścia, bez względu na to, co nam mówi świat dookoła.
Prawdziwie magiczna umiejętność polega też na tym, że kiedy dojdziemy do ładu z samymi sobą, również nasze stosunki z innymi ludźmi stają się zdrowsze. My i nasze relacje to w głębszym sensie jedno i to samo. Umiejętność zaleczenia emocjonalnych ran, zatamowania emocjonalnej krwi, jest czymś leczącym zarówno nas, jak i bliskich nam ludzi. Dlatego warto szukać tego, co nas stabilizuje, syci, umacnia. Religii, terapii, psa, kota, Tego Kogoś.
Do tego potrzebna jest odwaga. Czasem nasze życie prosi się o odmianę, kiedy dotychczasowe nawyki nie prowadzą do niczego dobrego. Pośród źle ulokowanych nadziei i bezpodstawnych marzeń dojrzewamy do własnej drogi. Tak. Nikt nas lepiej nie zrozumie niż my sami.
Kiedy robimy się stopniowo coraz szczęśliwsi, robimy się też ufniejsi. Nagle orientujemy się, że coraz więcej osób z naszego otoczenia chce z nami rozmawiać i przebywać. Ludzie chcą być z ludźmi, od których można się czymś pożytecznym pożywić. Mało jest rzeczy tak seksownych jak szczęście.
Artykuł pochodzi z numeru 6/2023 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz