Różowy październik – Miesiąc Świadomości Raka Piersi
Październik jest miesiącem walki z rakiem piersi. W tym szczególnym okresie Onkofundacja Alivia i AMS chcą zwrócić uwagę Polek na profilaktykę oraz diagnostykę nowotworów piersi. W ramach kampanii, w największych miastach Polski, wyemitowanych zostanie ponad 3 miliony treści edukacyjnych!
Różowy październik
Do końca października, na wiatach przystanków, w galeriach handlowych oraz klubach fitness, wyświetlone zostaną treści edukacyjne skierowane do kobiet. Ich celem jest zachęcenie do profilaktyki i badania piersi. Działania AMS i Alivii to łącznie ponad 3,2 mln emisji na przeszło 1,8 tysiąca ekranów! Tylko na samych Digital Citylightach dziennie pojawi się 19 godzin materiału związanego z tą kampanią.
- Do końca miesiąca na Digital Citylightach AMS przypominamy o trwającym różowym październiku. Na pasku wiadomości pojawia się reklama natywna, a plansze kontentowe na naszych nośnikach informują o konieczności badania piersi. Dodatkowo zeskanowany za pomocą smartfona QR kod kieruje wprost na stronę Alivii, ze zbiorem informacji o profilaktyce raka piersi – wyjaśnia Grażyna Gołębiowska, dyrektor marketingu w AMS.
Badania profilaktyczne
Wspólną kampanią Onkofundacja Alivia i AMS chcą zwrócić uwagę Polek na znaczenie badań profilaktycznych we wczesnym wykrywaniu raka piersi, a także ogrom potrzeb związanych z nowoczesnym leczeniem onkologicznym.
- Realia w Polsce nadal odbiegają od standardów panujących w Unii Europejskiej. Tak pod względem profilaktyki, jak i zakresu opieki medycznej adresowanej do kobiet ze zdiagnozowanym rakiem piersi. Diagnostyka i wczesna wykrywalność jest jednym z obszarów, którymi zajmujemy się od samego początku. Dzięki takim akcjom, jak obecna, prowadzona na nośnikach cyfrowych w przestrzeni publicznej, możemy skutecznie dotrzeć do kobiet z wartościowym, uświadamiającym przekazem – mówi Agata Polińska, wiceprezeska Onkofundacji Alivia.
Komentarze
-
Fajna cenzura
17.10.2022, 18:21 -
Leczenie w Polsce
12.10.2022, 13:00Czytam i śmieję się przez łzy... Wyczułam w piersi jakieś dziwne zgrubienie. Chciałam zrobić mammografię. Odmówiono mi, bo jestem za młoda (44 lata) - kazali mi się zgłosić po 50tym roku życia. Nie ma możliwości zrobienia badania prywatnie. Nie dawało mi to spokoju, pomyślałam sobie, że pójdę do ginekologa żeby on ocenił czy mam się martwić. Dodam, że poruszam się na wózku. Pielęgniarka w rejestracji, że jak ja to sobie wyobrażam i że pani doktor raczej mnie nie przyjmie bo kto mnie posadzi na fotel. Po masakrycznej kłótni i postraszeniu skargą do NFZ i Rzecznika Praw Pacjenta z łaską mnie zarejestrowała. Na wizytę musiałam przyjść z "tragarzami", którzy wsadzili mnie na fotel. Lekarka mówi, że to pewnie nic takiego ale dla świętego spokoju mam zrobić USG oczywiście prywatnie. 250 zł. Idę. Wynik badania BIRADS 5. O jprdl... Wujek google mówi mi, że na 95% to rak. Ale ja się uczepiam tych 5%. Na pewno nie rak! No ile można znieść: na wózku, słabowidząca i jeszcze rak?! Nie, nie, to na pewno nie rak. Uderzam do POZ po kartę DILO. W centrum onkologii nie mają mnie jak zbadać bo kozetki są tak wysokie, że nie wejdę z wózka. Onkolog wypisuje biopsję gruboigłową i mammografię. Wreszcie się jej doczekałam. Kolejny problem: nie sięgam do mammografu. Siedzę na gołych cycach gdy do gabinetu wparowuje dwóch facetów, którzy mnie będą trzymać do badania. Niby wiem, że z obsługi ale i tak odczuwam wstyd. Mammografia niczego nie wykazuje. Biopsja za to potwierdza raka inwazyjnego. Błogosławię w myślach chwilę gdy odmówiono mi mammografii z powodu zbyt młodego wieku. Gdybym ją wtedy zrobiła i nic by nie wyszło, tak jak teraz, to bym nie drążyła i była uspokojona. I hodowałabym dalej raka. Badają czy są przerzuty. Niby nie ma. Babcia zmarła na raka piersi więc gdy proponują usunięcia tylko guza z marginesem upieram się, że chcę usunąć całą pierś. To tylko cycek - wmawiam sobie, są protezy. Ale lekarz mnie przekonuje, że ośrodek szczyci się wysokim odsetkiem operacji oszczędzających. Głupia ja się zgadzam. W szpitalu lekki szok. Same młode kobiety, młodsze ode mnie. Tylko 3 panie po 50tce. Najmłodsza 23 lata też wszystko robiła prywatnie bo na raka wg NFZ jest za młoda i nic się nie należy a już tym bardziej profilaktyka. Do myślenia dają mi kobiety, które są operowane 3, 4ty raz. Przyszły na tzw. docinkę. Byłam tak zdenerwowana, że jakoś mi to wszystko umyka. Na gwałt szukają mi niskiego łóżka ze względu na wózek. Łazienka kompletnie nie dostosowana. Pod prysznic nie ma szans wejść bo jest kabina prysznicowa. Pielęgniarki myją mnie w zlewie a tyłek podmywają na kiblu. Potem poruszam wszystkie te kwestie z panią ds dostępności. W dniu operacji okazuje się, że jest problem z jednym badaniem bo w budynku gdzie je robią nie działa winda. Pielęgniarz pyta panów siedzących pod gabinetami kto czuje się na siłach i pomoże we wniesieniu mnie po schodach. Znajduje się trzech chętnych. Wszystko mi jedno byle tylko już było wszystkim. Po operacji bardzo szybko dochodzę do siebie, mimo wymiotów. Ból jest lekki lub żaden. Gdy po dwóch tygodniach idę na kontrolę czeka mnie przykra niespodzianka: proszę pani za mało wycięliśmy, trzeba iść na docinkę. O nie! Żadnych docinek, wymuszam na lekarzu pełną amputację. Zgadza się, mówi, że może nawet dobrze, bo po kolejnej docince może być następna. W szpitalu spotkam panią, która jest na docince 4 raz! Tym razem jest o wiele gorzej. Nie mogą mnie znieczulić do zabiegu. Po podaniu anestetyków dostaję drgawek, rzucam się na stole, ryczę, kompletnie nad sobą nie panuję. Dopiero wtedy czytają zalecenia od mojej pani profesor. Wspomniała, że mogę reagować na leki paradoksalnie, doczytują też fragment o tężyczce. W końcu urywa mi się film. Po przebudzeniu jest bardzo źle. Straszliwe mdłości, które trzymają mnie aż 2 dni. Okazuje się, że podali mi leki przeciwwymiotne. Koleżanka z łóżka obok mówi, że lepiej jest zwymiotować narkozę. No rychło w czas... Trudno. Pierwszą dobę mam opaskę uciskową i są podawane leki dożylnie. Ból jest znośny. Ale gdy zdejmują opaskę zaczyna się jazda. Ból jest przeszywający, palący, straszny... Nigdy w życiu mnie tak nie bolało. Mam pecha bo jest weekend i nie ma lekarzy, tylko dyżurny. Dają mi leki przeciwbólowe, które w ogóle nie działają. Zwijam się z bólu dwa dni, ryczę, nie jem, jestem wściekła. Jak to możliwe, że w szpitalu pacjent umiera z bólu?! Dopiero w poniedziałek dostępny jest chirurg, który mnie operował. Okazuje się, że dren (taki gumowy kabel, który wsadzają po operacji do rany) zasysa jakiś nerw. Chirurg poprawia mi to na żywca, wyciągając go trochę. Chwilowa ulga. Gdy wypisują mnie do domu zalecają specjalny klin (już mam) bo mam spory obrzęk. Przez 3 dni leżę z tym klinem i jest w miarę ok jeśli się za bardzo nie ruszam. Cała pacha i nawet plecy opuchnięte i zaczyna bardzo boleć. Mąż dzwoni do naszej przychodni i prosi o wizytę domową żeby ktoś obejrzał ranę czy to tak powinno być i może jakiś zastrzyk przeciwbólowy? Mówi kilka razy, że jestem po amputacji piersi, że poruszam się na wózku, zresztą to kameralna przychodnia doskonale o tym wiedzą. Lekarka odmawia wizyty domowej, mówi, że ona chodzi tylko do SCHOROWANYCH EMERYTÓW a ja mam wziąć ... APAP... w bólu po amputacji... Aha... czyli jak jesteś młody, mimo, że niepełnosprawny i po ciężkiej operacji onkologicznej to radź se sam. Cały dzień płaczę z bólu i złorzeczę na lekarkę. Przez 12 lat jak należę do tej przychodni nigdy nie prosiłam o wizytę domową mimo, że mogłam i miałam ku temu powody a tutaj kiedy naprawdę ten jeden raz potrzebuję pomocy takie coś... Apap oczywiście nie działa i dostaję po nim epickiej sraczki ze względu na przewlekłe zapalenie żołądka o którym lekarka też miała wiedzę. Teraz nie dość że boli cycek, którego nie ma to jeszcze brzuch. Dopiero po dwóch dniach, gdy zakładam stanik i protezę tymczasową zamówioną na necie ból trochę ustępuje. Ale nie mija całkowicie. Z powodu braku pomocy ze strony lekarza czytam posty kobiet po amputacji piersi. To z internetu dowiaduję się co robić. Jak sobie radzić. Wiem, że to dopiero początek, bo czeka mnie jeszcze chemia i hormonoterapia... W leczeniu najgorsza nie jest wcale choroba tylko brak dostępu do badań bo jest się za młodym, brak pomocy lekarza pierwszego kontaktu gdy jesteś w nagłej potrzebie bo jesteś za młody i to że więcej się dowiesz z internetu od innych kobiet niż od lekarza. Baaardzo mnie wkurzają artykuły na onecie, wp czy integracji mówiące o tym, że kobiety nie chcą się badać. To KŁAMSTWO! Każda z młodych kobiet, z którymi byłam w szpitalu mówiła o braku dostępu do badań profilaktycznych i że wszystko musiały robić prywatnie. W Polsce dostęp do leczenia i badań profilaktycznych mają tylko emeryci i są przez lekarzy uznawani za bardzo schorowanych tylko i wyłącznie ze względu na wiek. A są w o niebo lepszej sytuacji zdrowotnej niż wielu młodych niepełnosprawnych. Błagam, przestańcie wszyscy (dziennikarze) powielać kłamstwo, że kobiety nie chcą się badać. Chcemy, tylko ze względu na młody wiek się nas dyskryminuje.odpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz