Jolanta Majka i Michał Gadowski. Utrzymać odpowiedni kurs
W 2020 r. obchodzą mały jubileusz. Pływają razem od 10 lat. Wcześniej Jolanta wiosłowała z Piotrem, obecnym mężem. Razem reprezentowali Polskę m.in. na igrzyskach w Pekinie, gdzie zajęli szóste miejsce. Niestety, w pewnym momencie lekarze stwierdzili, że jego niepełnosprawność nie kwalifikuje go do pływania w wioślarskiej dwójce.
- Na szczęście znalazł się Michał Gadowski, który chciał spróbować, wszedł w ten sport i dzięki temu mogę jeszcze trenować i startować – mówi Jolanta Majka. – Gdyby nie on, podejrzewam, że moja sportowa kariera by się zakończyła.
Zamiana miejsc
Jolanta i Michał na igrzyskach w Londynie zajęli dziesiąte miejsce. Cztery lata później w Rio był finał, ale do medalu trochę zabrakło. Skończyło się na szóstym miejscu.
- Samo wejście do finału po pokonaniu takich mocnych osad, jak Australia, dobrze wróżyło – mówi Michał. – Wiadomo, że medal igrzysk olimpijskich czy paraolimpijskich to dla sportowca coś wielkiego, ale dla nas w Rio spełnieniem marzeń było to, że weszliśmy do finału. Tam mogliśmy rywalizować z najlepszymi – dodaje Jolanta.
Rok później był już brąz mistrzostw świata, wywalczony w Sarasocie w USA, a w 2018 r. – srebro zdobyte w bułgarskim Płowdiw, do którego Jolanta dołożyła brąz w jedynce (która z jej niepełnosprawnością niestety nie jest konkurencją paraolimpijską). Na kolejnych mistrzostwach świata medalu nie było, zdobyli jednak kwalifikację na tokijskie igrzyska. Informacja o ich przełożeniu nie zmartwiła ich. Wręcz odwrotnie, ponieważ niedługo wcześniej wprowadzili kilka istotnych zmian.
- Przede wszystkim zamieniliśmy się miejscami, teraz ja siedzę za Michałem – tłumaczy Jolanta. – Mamy kolejny rok na dopracowanie pewnych rzeczy, na lepsze przygotowanie się.
Zmiany przyniosły efekt. W październiku 2020 r. zdobyli brązowy medal na mistrzostwach Europy, które mimo pandemii udało się przeprowadzić w Poznaniu.
- Mam nadzieję, że jeżeli utrzymamy taką formę, a nawet jeszcze ją poprawimy, to w Tokio będziemy w stanie walczyć o medal – uważa Michał. – Będziemy robić wszystko, żeby pokazać, że jesteśmy mocni.
Ciągnie na wodę
Choć w tym sezonie niemal nie było regat, okazał się on jednak męczący pod innym względem. Zazwyczaj od jesieni, kiedy nie ma już możliwości zejścia na wodę, zawodnicy przenoszą się do hali. To oznacza siłownię, ergometr, rower, ski ergometr. By się sprawdzić, startują w zawodach na ergometrach wioślarskich, czasem rangi mistrzostw Polski, Europy lub świata. To też są emocje i medale, czegoś jednak brakuje.
- To wszystko odbywa się pod dachem, a my każdego roku czekamy do wiosny, żeby jak najszybciej zejść na wodę, jak tylko pogoda pozwoli – mówi Michał.
Wioślarza ciągnie na zewnątrz.
- Zazwyczaj w marcu, kwietniu już pływamy, a w tym roku pandemia nam na to nie pozwoliła – tłumaczy Jolanta. – Z utęsknieniem na to czekaliśmy.
- To było obciążające psychicznie, bo człowiek chciałby potrenować na zewnątrz, ale niestety nie dało się i trzeba było walczyć w domu – na ergometrze – dodaje Michał.
Trening – dosłownie – na sucho nie należy do najbardziej ekscytujących.
- Na świeżym powietrzu człowiek zawsze inaczej funkcjonuje – podsumowuje Jolanta.
Synchronizacja
Na wodę udało się zejść dopiero w czerwcu. Formę trzeba było podtrzymywać, bo choć przełożono igrzyska, to nie było wiadomo, czy część startów się jednak nie odbędzie – tak jak mistrzostwa Europy w Poznaniu. Paradoksalnie, ten przestój nie spowodował spadku dyspozycji.
- W moim przypadku to była wręcz życiowa forma – podkreśla Michał.
Forma to jednak nie wszystko. W wioślarskiej dwójce każdy z zawodników odpowiada nie tylko za siebie. Dlatego kluczowa jest synchronizacja, a to są lata treningu, by na dystansie 2000 m rozumieć się niemal bez słów.
- Kluczem do sukcesu jest utrzymanie wspólnego rytmu, tempa – mówi Michał. – To najważniejsze i zarazem najtrudniejsze. Wiosła muszą wchodzić do wody i wychodzić z niej dokładnie w jednej chwili.
- Jeśli na przykład Michał wejdzie wcześniej, a ja później, wtedy on bierze na siebie więcej wysiłku – tłumaczy Jolanta.
- Jeśli brakuje synchronizacji, każde nierówne wejście do wody hamuje łódkę – dodaje Michał. – Kontakt z wodą musi być jak najkrótszy. Trzeba wiosłami równo wejść, w wodzie zrobić swoje i wyjść. Wtedy łódka płynie.
Michał jest silniejszy od Jolanty, ale te siły wyrównuje się długością wioseł.
- Gdybym miała taki ciężar jak Michał, to przepłynęłabym może 500 m i bym spuchła – śmieje się Jolanta.
Tylko ręce i tułów
Łodzią trzeba też utrzymać odpowiedni kurs. Nie jest to takie proste, bo przecież płyną, siedząc do mety plecami. Na wszelkie odchylenia od właściwego toru reagują obydwoje, wydając odpowiednią dyspozycję, by skorygować kierunek. Najgorszy wcale nie jest wiatr z boku, tylko ten w plecy, czyli od strony mety.
- Tym bardziej, że u nas pracują tylko ręce i tułów – tłumaczy Jolanta. – Nasze nogi w ogóle nie pracują, jak u zawodników pełnosprawnych, u których to jest około 70 proc. mocy. Wiadomo, pod wiatr jest ciężko każdemu, ale my chyba jednak mamy gorzej.
Jolanta i Michał są dziś na właściwym kursie do paraolimpijskiego medalu, ale taka sytuacja nie wzięła się znikąd. Od początku dobrze się w łodzi dogadywali. Przebywanie ze sobą przez 10 lat niesie też jednak pewne ryzyko.
- Wiadomo, że czasem nie jest różowo – mówi Jolanta. – Jak tak człowiek cały czas z kimś przebywa...
- W najlepszych małżeństwach są zgrzyty – dodaje Michał ze śmiechem.
Przyznają jednak, że szczęśliwie udało się uniknąć większych sporów. Do walki na wiosła też jeszcze nie doszło.
- Jeśli by nawet doszło do sporu na wiosła, to ja mam teraz lepiej, bo przecież siedzę za Michałem – śmieje się Jolanta.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz