Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Lekarz jest dla pacjenta

22.07.2020
Autor: rozm. Ilona Berezowska, fot. archiwum bohatera materiału, pixabay.com
Źródło: Integracja 2/2020
Doktor Salwa

W Centrum Urologii Robotycznej w szpitalu Medicover w Warszawie telefonu nie odbiera rejestratorka. Pacjent trafia tu na konsjerża. Jagoda Salwa rozmawia z pacjentami swojego męża dr. Pawła Salwy w taki sposób, że miejsce, w którym ratuje się życie, łatwo pomylić z luksusowym spa. Tu pacjent jest najważniejszy. Na każdym etapie dba się nie tylko o jego przeżycie, ale również o jakość życia po operacji. Doktor Salwa nie widzi w tym niczego nietypowego.

- To, co my tu robimy, powinno być oczywistością i jest naszą normalnością. Nie jestem pewny, czy to coś, co wymaga opisywania. Bywam pacjentem i wiem, że człowiek czuje czasami rozgoryczenie, ale tutaj godność pacjenta to codzienny poziom wyjściowy – zapewnia dr Salwa.

Mógł pracować w Niemczech, USA lub Dubaju. Wybrał Polskę. Prowadzi autorskie operacje nawet w trudnych przypadkach. Zapytaliśmy doktora, jakimi zasadami kieruje się jego zespół i co przeniósł do Polski z wieloletniego pobytu w Niemczech.

 

Ilona Berezowska: Co spowodowało, że został Pan lekarzem?

Dr Paweł Salwa: Ze mną było tak, że już na etapie liceum zainteresowałem się naukami przyrodniczymi. I muszę tu wspomnieć o mojej wychowawczyni. Była nauczycielką biologii, a ja uczniem w klasie matematyczno-informatycznej. Myślałem o ekonomii, a ona to zmieniła, za co jestem bardzo wdzięczny. Wystartowałem w olimpiadzie biologicznej i dwukrotnie byłem laureatem na poziomie krajowym. Dało mi to dwa indeksy na dowolną uczelnię. Wtedy pomyślałem o medycynie. To była naturalna konsekwencja moich zainteresowań tym, jak funkcjonuje organizm. Był też drugi powód. Byłem chorowity i od najmłodszych lat odwiedzałem szpitale. Mam swój problem laryngologiczny i wielokrotnie byłem operowany. Podobało mi się, że lekarze mogą pomagać ludziom. Sam z tej pomocy skorzystałem. Uratowali mój słuch. To mi imponowało. Własne doświadczenia uwrażliwiły mnie na ludzki aspekt chorowania i leczenia. Obserwowałem również, jak być nie powinno.

IB: A jak nie powinno być?

PS: W medycynie nie trzeba się odwoływać do moralności, etyki i wzniosłych ideałów. To jest praca. Jeżeli pracujemy z ludźmi, to obsługa pacjenta musi być na wysokim poziomie. Jest przecież niewyobrażalne, żebyśmy poszli do salonu samochodowego albo kupić telewizor i zostali tam obsłużeni po chamsku. Po prostu nie kupilibyśmy tych rzeczy. Personel medyczny również nie powinien być nieprzyjemny. To godzi w nasz etos pracy. Jeśli decydujemy się wykonywać jakąś pracę za pieniądze, nawet jeżeli subiektywnie uważamy, że są to zbyt małe pieniądze, to trzeba pracować jak najlepiej i nie można się wyżywać na pacjentach. To do nas, bez względu na to, gdzie pracujemy, należy zachowanie elementarnej godności pacjenta.

IB: Po swoich doświadczeniach z laryngologami nie poszedł Pan w ich ślady. Zafascynowała Pana urologia.

PS: To była przemyślana decyzja. Chciałem być, mówiąc w przenośni, „ginekologiem” dla mężczyzn. Zdecydowałem o tym już na studiach. Obserwowałem, że w opiece nad zdrowiem mężczyzn jest jeszcze większy deficyt niż w innych obszarach. Urologów w Polsce jest strasznie mało. Według mojej wiedzy, to ok. 800 praktykujących lekarzy w kraju. Ginekologów jest kilkanaście tysięcy. Mężczyźni wcale nie chorują rzadziej. Nasz układ moczowy i rozrodczy wymaga uwagi. W tej chwili najczęstszym nowotworem jest prostata. Chorował na to również mój dziadek. Z pierwszej ręki miałem informacje, że ta opieka jest deficytowa. Pacjenci są skazani na długie kolejki, a tu nie można czekać. Do tego męskie problemy to często temat tabu. Ja nigdy nie miałem oporów, żeby o tym rozmawiać z pacjentami bez czerwienienia się i tak, żeby nie zawstydzać pacjentów. Uważałem, że mężczyźni nie są odpowiednio zaopiekowani, zwłaszcza że nie dbamy o swoje zdrowie. Z tego powodu zainteresowałem się taką specjalizacją.

Jagoda i Paweł Salwa
Paweł i Jagoda Salwa

IB: Na studiach zobaczył Pan robota da Vinci i tak Pana zachwycił, że zdecydował o Pana dalszej karierze.

PS: Gdy zobaczyłem ten robot w akcji, podczas operacji, to szczęka mi opadła do samej ziemi. Byłem głęboko przejęty i zachwycony. Patrząc na niego, pomyślałem, że w końcu widzę technologię, która działa w służbie człowieka. Na co dzień otacza nas mnóstwo gadżetów. Mamy apki do wszystkiego. Aplikacja powie nam, gdzie jest taksówka, może wkrótce przyjedzie nawet po nas autonomiczny samochód, a w urologii czy chirurgii, pomijając roboty, od setek, a nawet tysięcy lat rządzi skalpel. To bardzo proste narzędzie, wręcz banalne. Mamy radary, czujniki w samochodach, a do tego, co najważniejsze, czyli ochrony zdrowia i ratowania życia, posługujemy się prostymi narzędziami. Gdy zobaczyłem tego robota, pomyślałem, że to jest to. Coś, co naprawdę przynosi korzyść ludziom. Chciałem zgłębić jego działanie. W Polsce takich możliwości nie było, wyjechałem więc do Niemiec.

Emigracja nie jest łatwa. Z czysto ludzkiego punktu widzenia to ogromne wyrzeczenie. Wyjechałem z żoną. Przez siedem lat pracowaliśmy w ośrodku robotycznym na prowincji. W 50-tysięcznej miejscowości poza nami mieszkało dwóch Polaków. Zacząłem pracę jako lekarz asystent, przeszedłem przez wszystkie szczeble, po latach awansowałem. Intensywnie pracowałem, także w weekendy.

IB: W Polsce również zdarza się Panu pracować w weekendy?

PS: Teraz już rzadko, ale gdy mamy kolejki, zdarza się. Niektóre operacje onkologiczne nie mogą czekać. Nowotwór to zawsze wyścig z czasem. Jeżeli mamy taką sytuację, że pacjent ze szczególnie agresywnym nowotworem musiałby długo czekać, robimy wszystko, żeby ten czas skrócić. Wtedy staramy się pomóc wysiłkiem całego zespołu, szpitala. Zaplanowana na weekend operacja oznacza, że do pracy musi przyjść 10 osób.

IB: Wasz oddział wykonuje dużo operacji, jednocześnie operuje Pan w Niemczech. Jak to się daje pogodzić?

PS: Na początku operowałem i w Niemczech, i w Polsce. Teraz do Niemiec jeżdżę już tylko na operacje pokazowe, niedawno byłem w Bawarii. W Polsce prostata to choroba cywilizacyjna. Ogrom pacjentów był taki, że nie dało się operacji tutaj łączyć z wyjazdami za granicę. W zeszłym roku zrobiłem 417 operacji robotem da Vinci. Według mojej wiedzy w szpitalach, gdzie się je przeprowadza, robi się ich ok. 50–60 rocznie. Według danych firmy, która produkuje roboty, w 2019 r. wszystkie polskie roboty, a jest ich chyba osiem, wykonały ok. 800 operacji, czyli więcej niż co drugi człowiek operowany robotem był moim pacjentem.

IB: Oprócz doskonałego opanowania możliwości robota opracował Pan również autorską metodę operacji, dzięki której ryzyko wystąpienia powikłań znacząco spada. Rośnie za to prawdopodobieństwo zachowania prawidłowych funkcji układu rozrodczego i moczowego po operacji. Był Pan wielokrotnie nagradzany. Muszę zapytać, dlaczego rozważał Pan wyjazd do Dubaju. Czy polskie szpitale o Pana się nie biły?

PS: Nie szukałem powrotu do publicznej służby zdrowia w jakiś aktywny sposób i na własną rękę. Przyznaję jednak, że w mojej naiwności wydawało mi się, że w służbie zdrowia pracują menedżerowie, którzy zapukają do moich drzwi i coś zaproponują. Skończyłem studia, trzy razy miałem stypendium Ministra Zdrowia, raz Ministra Edukacji Narodowej, raz Premiera RP, otrzymałem nagrody rektora uczelni i Polskiej Akademii Nauk. Jednak żadna propozycja nie padła.

szpitalny korytarz
fot. pixabay.com

IB: Medicover to prywatny szpital, a jednak zainwestował ogromne pieniądze w kupno robota specjalnie dla Pana. Jak do tego doszło?

PS: To był długi proces. Trwał jakieś trzy lata. Służba publiczna się o mnie nie biła, ale ja aktywnie chodziłem za pracą w prywatnej służbie zdrowia. Szukałem inwestorów. Zainteresowanie wyrażali moi pacjenci w Niemczech. Rozmowy ze szpitalem nie szły gładko. W trakcie ich trwania zmieniali się dyrektorzy. Nie miałem pewności, jak to się skończy, dlatego byliśmy z żoną bliscy przyjęcia oferty z zagranicy. Opcja USA odpadła z powodu skomplikowanego procesu nostryfikacji, na który nie miałem czasu. Prowadziliśmy z żoną zaawansowane rozmowy z Dubajem i otrzymaliśmy bardzo atrakcyjną propozycję. Gdyby nie udało się dojść do porozumienia z Medicover, przyjęlibyśmy tę propozycję. Na szczęście mogliśmy wrócić do Polski.

IB: Wspominając o Pana żonie, muszę powiedzieć, że stworzyli Państwo bardzo zgrany duet, nastawiony na pacjenta. Pani Jagoda każdego traktuje tak, jakby był najważniejszym pacjentem w szpitalu. Czy to efekt szkolenia w Niemczech?

PS: Nie, Jagoda taka po prostu jest. I zgadzam się, że pacjenci trafiają na najlepszą osobę, jaką mogą mieć w pierwszym swoim kontakcie z nami. Władysław Biegański powiedział: „Nie będzie dobrym lekarzem, kto nie jest dobrym człowiekiem (…), kogo nie wzrusza niedola ludzka, kto nie ma miękkości i słodyczy w obejściu, kto nie ma dość siły woli, aby zawsze i wszędzie panować nad sobą”. To przekonanie można odnieść również do mojej żony. Jest dobrym człowiekiem. Dla każdego serdeczna, miła, uprzejma, taktowna. Gdy coś robi, stara się najlepiej, jak potrafi. Niczego więcej nie trzeba, ale też tego nie da się nauczyć. Ona ma te umiejętności w sobie. Zadaniem menedżerów placówek medycznych jest znalezienie na stanowiska wymagające kontaktu z pacjentem takich talentów, osób szczerze serdecznych. Jagoda lubi tę pracę. I to jest nie do powtórzenia. Medicover podjął słuszną decyzję o jej zatrudnieniu.

IB: Co Pan przeniósł z Niemiec do Polski? Czy wdrożył Pan jakieś elementy niemieckiej organizacji pracy lekarzy?

PS: Przeniosłem z Niemiec organizację pracy, standaryzację procesów i szanowanie czasu pracy lekarza. Wszelkie zadania, które nie dotyczą bezpośrednio pacjenta, tam deleguje się na osoby z administracji, osoby niemedyczne. Lekarz powinien być dla pacjenta. Rozmawiać z nim, badać go, działać z nim, leczyć go. Natomiast wystawianie recept, zwolnień, zaświadczeń nie powinno być zadaniem lekarza. On powinien to oczywiście kontrolować merytorycznie. W Polsce jest to jeszcze trudne do osiągnięcia. Wszyscy to znamy. Idziemy do lekarza, a on siedzi z głową w komputerze lub w papierach. Na pacjenta zostaje mu mało czasu.

Standaryzacja procesów jest szalenie ważna. Nie można wykonywać operacji w dowolny sposób. Takie podejście jest źródłem błędów. Uważam, że trzeba być przygotowanym, mieć checklisty, wykonywać operację w sposób usystematyzowany, wszystko w tej samej kolejności. Wtedy, jeśli coś pominiemy, od razu czujemy, że czegoś brakuje.

Dla każdego pacjenta przygotowuję pisemny, indywidualny plan operacji, żebym dokładnie wiedział, kogo operuję, jak to zrobić, jakie są u niego czynniki ryzyka, jakie miał badania. Indywidualny plan operacji to coś, co stworzyłem w Niemczech na tamtejsze potrzeby, a teraz przeniosłem do Polski. Kolejna rzecz to relacje z personelem, oparte na zaufaniu i wzajemnym szacunku. Zaufanie musi być obecne również w relacji pacjent – lekarz. Ja ufam pacjentom. To dorośli ludzie i jeśli decydują się na jakiś termin operacji, to go dotrzymują, nawet bez zaliczek. Rzadko się zdarza, żeby ktoś zachował się niepoważnie. W Niemczech urzekło mnie to, że mój były szef był uczciwy wobec wszystkich. Narodowość nie miała dla niego znaczenia. Zawsze pytał pacjentów o poziom satysfakcji. Do operacji wybierał tych lekarzy, którzy mieli lepsze wyniki. Chciał, żeby robota była zrobiona jak najlepiej.

IB: Operacje robotem są wymagające dla lekarzy. Pracuje się kilka godzin. Przez cały czas trzeba utrzymać koncentrację. Ma Pan rodzinę. Jak Pan się relaksuje po pracy, żeby następnego dnia znowu podjąć się operacji?

PS: Operacje są precyzyjne i wymagają ogromnego skupienia. Robię je pieczołowicie, powoli, w sposób szczegółowy. Dla mnie to nadal jest bardzo interesujące. Nie wpadam w rutynę. Każda operacja sprawia mi przyjemność. Czasami oczywiście bolą plecy, czasami ręce, ale to lubię robić, więc łatwo mi wszystko wytrzymać. Nie traktuję swojej pracy jak obowiązku. Energię czerpię też z chwil spędzanych z pacjentami. Z tego, że po operacji pójdę do pacjenta, powiem mu, że się udało, że będzie już normalnie oddawał mocz. To daje satysfakcję. Po pracy się lubię spędzać czas z dziećmi, które są jeszcze malutkie. Każde 30 minut razem jest na wagę złota. Wpadam do domu, gdy dzieci są na etapie kąpieli. Zdążę je jeszcze wykąpać, poczytać, położyć do snu. Rano zaprowadzić do przedszkola. To dla mnie bardzo ważne chwile.

IB: Wykonuje Pan operacje wyjątkowym sprzętem, ale nie każdy pacjent może sobie pozwolić, by trafić do prywatnego szpitala. Czy lekarze w publicznych placówkach interesują się Pana pracą, chcą się szkolić i rozwijać w tym kierunku?

PS: Tak, jest zainteresowanie tą wiedzą. Dwa miesiące temu byli u nas lekarze z Białegostoku, urolodzy. Obserwowali, jak wykonuję operację. Opowiadałem, jakie tu są tricki, jak pracować. Szkolenie zorganizowała firma, która te roboty produkuje. Jestem całkowicie otwarty na dzielenie się wiedzą. Każdego lekarza, który chce, chętnie ugoszczę. Coraz częściej do nas trafiają indywidualnie zainteresowani lekarze, a ja każdego, kto chce zobaczyć operację, po zgodzie dyrekcji, zawsze przyjmuję. Dyrekcja dotąd nie robiła z tym problemów. Udzielam również wykładów w Gliwickim Centrum Onkologii, z którym współpracuję. Do nas trafiają ich pacjenci po naświetleniach, którzy wymagają operacji ratunkowych. Wiem, że nie jest łatwo o takie operacje, bo są one skomplikowane. Do Gliwic trafiają z kolei moi pacjenci, którzy wymagają dodatkowego naświetlenia. Staram się mówić o możliwościach nowoczesnej robotyki medycznej. Dawałem wykład dla lekarzy medycyny nuklearnej. Jestem także zaangażowany w działalność forum Gladiatorzy. Od 3 lat na ich zjazdach udzielam wykładów i konsultacji.

IB: Jak zmieniły się warunki pracy w szpitalu podczas pandemii koronawirusa? Czy operacje nadal są wykonywane?

PS: Działanie szpitala jest oczywiście bardzo utrudnione. Mamy bardzo rygorystyczny reżim sanitarno-epidemiologiczny, żeby uniknąć obecności wirusa w szpitalu. Jednak operacje onkologiczne są realizowane, czyli ja nadal operuję, a 99 proc. moich pacjentów ma operacje raka prostaty albo nerek.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Jestem za takimi ludźmi jak Pani Jagoda
    Ewelina
    16.03.2023, 14:05
    Bardzo dobra i właściwa, prawidłówa ocena Pani Jagody. Jestem za na 100%
    odpowiedz na komentarz
  • wspaniały i zdolny
    pacjent
    06.08.2020, 05:07
    Super lekarz, oby więcej takich było. Szkoda tylko że wielu pacjentów nie stać na takie operacje.
    odpowiedz na komentarz
  • zdrowia!
    Natalia
    23.07.2020, 13:39
    Takich właśnie lekarzy z powołaniem przede wszystkim nam potrzeba :) ja też się cieszę, bo trafiłam w swoim życiu na cudownego lekarza w ramach Medipakietu. Dużo zdrowia Wam życzę i Waszym pacjentom! :)
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas